środa, 7 listopada 2012

Zanzibar czyli rajska wyspa :) cz. I

Witajcie :)

Jak już wspomniałam chciałabym trochę opowiedzieć o podróży z której wróciłam 3 tygodnie temu. Przeżyłam szok po powrocie, kiedy pogoda zaczęła zmieniać się diametralnie. Z gorącego, afrykańskiego klimatu do zimniej Polski, to musiało skończyć się przeziębieniem, ale na szczęście tylko lekkim :) Nie chcę się rozpisywać na mało ciekawe tematy, przejdę do sedna!

Choć sama podróż wydawała się nie do przebycia, jakoś daliśmy radę. Czekały nas 3 loty i przepłynięcie promem na wyspę, czyli w sumie 12 godzin w powietrzu i 2 godziny na promie. Pierwszy lot Warszawa-Mediolan był najkrótszy, ale napewno nie najprzyjemniejszy. Była to nasza pierwsza podróż w tak dalekie strony, więc byliśmy podekscytowani, a zarazem poddenerwowani, bo przecież nie mogliśmy się domyślać co się wydarzy. Gdy dolecieliśmy już do Włoch, przespaliśmy się w hotelu i następnego dnia o 6 rano czekał nas kolejny lot, tym razem do Istambułu. Trwał godzinę dłużej niż pierwszy i po wylądowaniu mieliśmy ok. 7 godzin czasu wolnego. Kupiliśmy więc wizę i wyruszyliśmy zwiedzać miasto. Oczywiście zobaczyliśmy tylko niewielką część, bo miasto tak ogromne, nie da się obejść w ciągu kilku godzin, ale i tak byliśmy szczęśliwi, bo widoki były niesamowite.

 
 





 
 
    Po Istambule czekał nas najdłuższy lot do Dar es Salaam w Tanzani. Choć wydawał się długi i nie do wytrzymania, było przyjemnie bo mieliśmy na tyłach fotelów ekraniki i mogliśmy grać i oglądać filmy :) Do Tanzani przylecieliśmy w nocy, warunki - jak na najgorszym dworcu. Musieliśmy przeczekać noc, bo niebezpiecznie poruszać się po mieście w nocy. Rano złapaliśmy taksówkę i przebrnęliśmy przez skrawek miasta zatłoczony korkami. Kupiliśmy bilety na prom i o 9:30 wypłynęliśmy do naszego miejsca docelowego, czyli na Zanzibar.
 
   Na miejscu spotkaliśmy trójkę przemiłych Polaków, którzy o dziwo wybierali się do tej samej wioski co my, czyli do Jambiani. Złapaliśmy wspólnie taksówkę, którą prowadził stary Zanzibarczyk. Mieliśmy przyjemną podróż bo puszczał nam swoje własne piosenki, które nagrał w młodości. Gdy dotarliśmy do wioski, objechaliśmy trochę hotelików przy plaży, ale ostatecznie zatrzymaliśmy się u pozytywnie zwariowanej Niemki w Jambiani Beach Bungalows. Cena za noc $20/osobę, wcale nie tanio, ale i tak była to jedna z tańszych opcji. Mieliśmy do dyspozycji własny domek, zadbany, z moskitierą i prysznicem. Co okazało się potem- było tak słabe cieśnienie, że musieliśmy się myć wodą z wiaderka, ale uwieżcie mi miało to swój urok :)
Tutaj kilka zdjęć z wioski Jambiani:
 
 

 
 
 

 
 
 
Tutaj nasz widok z hotelu:
 

 
 
A na plaży:
 
Gdy jest odpływ kobiety sadzą trawę morską, są niesamowicie rozciągnięte :)
 

 
 
Dzieciaki lgnęły do ludzi na każdym kroku :)
 

 

 
 
To tyle narazie :) Oczekujcie wkrótce drugiej części!! Buziaki!
 
 
 
 
 
-Wszystkie zdjęcia są mojego autorstwa lub mojego chłopaka Kuby, nie wyrażam zgody na kopiowanie bez wcześniejszego ustalenia warunków-
 
 


3 komentarze:

  1. Widok z hotelu cudny, wart tylu godzin w podróży :)

    OdpowiedzUsuń
  2. zazdroszczę , piękne zdjęcia :):*

    OdpowiedzUsuń
  3. ja też zazdroszczę ,miejsce warte tylu godzin w podróży... :)

    OdpowiedzUsuń